Postanawiasz dziś wyciszyć się i spróbować pomedytować. Zasiadasz do wygodnej dla Ciebie pozycji. Rozwijasz ulubioną karimatę lub też ogarniasz swój ukochany kocyk, aby móc spokojnie poczuć się komfortowo. Jest cisza, spokój. Myślisz sobie:

„O jak dobrze, chwilka dla siebie. Czas na dawkę świadomości”.

Pozycja przybrana, kilka głębszych wdechów i wydechów i jedziemy z tym. Parę myśli jeszcze próbuje przedzierać się przez barierę wyciszającą, którą tworzysz za sprawą swoich super mocy medytacyjnych. Myśli nie mają szans. Jesteś w stanie flow, samadhi tudzież pełnego zanurzenia. Zaczynasz coś odczuwać. Tu jakieś delikatne mrowienie, tam jakiś przepływ energii. Reakcje świadome coraz bardziej się wyciszają. W pełnym błogostanie korzystasz z dobrodziejstwa ciszy, spokoju, tu i teraz. Jesteś nie do zatrzymania na drodze do oświecenia…

Aż tu nagle słyszysz w niedalekiej odległości lekkie: „Bzzzz”. Pojawia się zaciekawienie, które lekko wybija Cię z rytmu medytacji. Zastanawiasz się przez chwilkę: „Co to może być?”. Nagle słyszysz jeszcze bardziej intensywne „bzyknięcie” niedaleko Twojego ucha. Zaciekawienie przemienia się w wewnętrzny komentarz:

„Na prawdę? Mucha?  Akurat teraz kiedy tak dobrze mi szło bycie oświeconą”

No cóż trzeba będzie coś z tym zrobić. Szybki skan w głowie, co mówią na ten temat wszelkie poradniki oraz guru medytacji i już wiesz co masz zrobić. Najlepiej potraktować muchę… bezwarunkową miłością, tak prosto z serca. Oczywiście zamiast medytować, zaczynasz tworzyć w głowie plan, jak by tu wystrzelić promieniem miłości z serca prosto w głowę latającego rozpraszacza. Próbujesz raz, drugi, trzeci. Nadal słyszysz bzyczenie. Hmm. No cóż. Chyba warto wrócić po prostu do medytacji. Wracasz. Mijają sekundy. Mija minuta, dwie. Myślisz sobie: „Jest! Miłość bezwarunkowa zawsze zwycięży! Nawet muchę!” Spokojnie wracasz do praktyki medytacji.

Przez chwilę poczułeś jak coś chodzi Ci po ręce. Małe, zwinne nóżki muchy, dreptające po powierzchni Twojej skóry. Na początku jest ok, jednak już po kilku sekundach czujesz łaskotanie i niekomfortowe swędzenie. Ruszasz ręką, mucha odlatuje. Oczywiście masz nadzieję, że już nie wróci, ale i tak w głębi siebie wiesz, że to dopiero początek zabawy. Mucha siada na drugiej ręce. Ruszasz nią, mucha odlatuje. Za chwilę siada Ci na nodze. Ruszasz znowu, mucha odlatuje. Medytacja zmienia się w próbę dokonania niemożliwego: przekonanie muchy, żeby dała sobie spokój bo ty w tym momencie chcesz wyregulować swój układ nerwowy i wyciszyć się, aby doświadczać cudownego życia. Mucha oczywiście ma to gdzieś. Siada Ci na głowie, na plecach, a ostatecznie na nosie!

Konkluzja.

Mucha to oczywiście metafora. Może to być wiercący sąsiad za ścianą. Pies lub kot biegający dookoła Ciebie. Dzwoniący domofon. Może to być również jakaś myśl, wspomnienie. Nie ma to znaczenia. Warto się tutaj zastanowić nad tym co wybierzesz w takim momencie i jaką stworzysz do tego narrację (ponieważ na te rzeczy masz ogromny wpływ, w odróżnieniu od np. muchy). Dla zatwardziałych medytacjuszy, taka mucha to istna katorga. Będą zmuszali się wysiedzieć do końca za wszelką cenę. Dla drugiego ekstremum, czyli dla kogoś kto trochę jak za karę medytuje, będzie to bodziec do natychmiastowego przerwania medytacji. Jedno i drugie może niestety nieść w sobie poczucie frustracji, braku spełnienia i błędne przekonanie, że np. jesteśmy niewystarczający bo nie potrafimy wytrzymać medytacji z muchą na nosie. Zatem przeciwnicy medytacji mogliby powiedzieć, że to za jej sprawą w tym przypadku człowiek wyszedł bardziej sfrustrowany niż zanim rozpoczął praktykę.

Kluczem w tej kwestii jest pozwalanie sobie! Aby zasobnie wyjść z tej powiedzmy opresji, warto podjąć decyzję która jest zgodna z Tobą i której pozwalasz zaistnieć taką jaka jest – bez dodatkowej narracji wokół. Czyli jeśli np. rezygnujesz z dalszej praktyki medytacji to pozwól sobie, aby dzisiejsza praktyka zakończyła się w ten właśnie nietypowy sposób. Nie karć siebie za to, że nie wytrzymałeś, tylko pozwól, aby zakończenie popłynęło z flow danego momentu. Jeśli mucha bierze udział w tym momencie zakończenia – to dobrze. Pozwalając jej tam być, pozwalasz sobie na zamknięcie praktyki medytacji danego dnia w sposób naturalny. Bez frustracji i narracji, że np. przez tą muchę ty nie dokończyłaś medytacji i dlatego jesteś wkurzona cały dzień. Skończyłaś medytacją próbując odgonić muszę i tyle! Nawet jak medytacja trwała minutę! Powiem więcej: szczególnie wtedy kiedy medytacja była krótsza niż tego oczekiwałaś! Dlaczego?

PONIEWAŻ POZWALAJĄC ŻYCIU BYĆ TAKIE JAKIE JEST, UWALNIASZ SIĘ OD OCZEKIWAŃ.

Tak na szybko chciałem się z Wami podzielić dzisiejszą rozkminką! Miłego dnia i miłych doznań podczas medytacji: z muchą czy też bez niej 🙂