Według wielu doniesień, miniony rok ponoć miał obfitować w różnego rodzaju katastrofy, kataklizmy oraz konflikty między krajami. Sporo z tych negatywnych rzeczy (a może nie tak do końca negatywnych), wydarzyło się faktycznie. Jak co roku z resztą, dzieje się ogrom „złych” rzeczy na świecie . Każde z nich wpłynęło na nas w różny sposób, na jednych bardziej na innych mniej. Jedni z nas częściej opiniowali wszem i wobec jak bardzo nienawidzą na przykład jakiejś partii politycznej czy też jej liderów. Inni zaś mieli totalnie w dupie, to co dzieje się w świecie polityki, mediów i stosunków międzynarodowych. To nad czym dzisiaj będziemy się zastanawiać to: jak faktycznie, realnie, namacalnie zmieniło się nasze życie?
Zmiana władzy, terroryści i coś jeszcze.
Pomimo tego, że nasz świat jest kontrolowany przez coraz większy wpływ materialistycznego stylu życia, to czy faktycznie coś się zmieniło? Jedni krzyczą, że to Facebook i Google szpiegują nas na każdym kroku. Podglądają gdzie poruszamy się w sieci, gdzie przemieszczamy się w miastach oraz o której i gdzie mamy spotkanie a nawet kiedy kończy się termin najbliższego rachunku za telefon komórkowy. To prawda. Nie jestem w stanie temu zaprzeczyć. Do tego doszło, że praktycznie każdy aspekt naszego życia jest w jakimś sensie pod wpływem czynników zewnętrznych. Kiedyś były to: telewizja, radio i prasa. Dziś to wszechobecny Internet. Ale czy faktycznie wpłynęło to negatywnie na nasze życie? Czy przysporzyło to nam jakiś kłopotów? Czy w jakiś sposób ograniczyło to naszą wolność?
Internety, Wielki Brat i Matrix w którym żyjemy.
Zarówno telewizja jak i Internet bazują w większości na formach wizualnych. Skupiają naszą uwagę coraz częściej i zatrzymują naszą atencję na dłużej niż kiedyś. Czy wpłynęło to negatywnie na nasze życie? Tutaj należy zapytać samego siebie jedno bardzo ważne pytanie. Najlepszym przykładem będzie relacja z partnerem, ale można to odnieść do każdej sfery życia. Zapytajmy siebie:
Czy na koniec dnia, leżysz w łóżku obok drugiej osoby, która chciałaby z Tobą porozmawiać a ty patrzysz w ekran telefonu?
Jeśli tak, to coś jest chyba nie ten teges. Wybaczam wszystkim twórcom, przedsiębiorcom, oraz osobom, które używają Internetu jako medium komunikacji z ludźmi na wielu płaszczyznach. Oni mają o wiele trudniej niż przeciętny konsument treści w Internecie, gdyż muszą znaleźć remedium na balans pomiędzy pracą i życiem prywatnym w Internecie. Oczywiście, nie zawsze powinniśmy być wpatrzeni w ekran naszego telefonu, nawet jeśli sypie nam się strona internetowa lub właśnie dostaliśmy super ważnego maila. Wszystko, dosłownie wszystko może poczekać i to wszystko nie zniknie z sieci. Zawsze możemy do tego wrócić. Natomiast do rozmowy z bliską osobą, nie do końca. Tym bardziej, że to „żywa” osoba.
Traktujemy Internet jako darmową rozrywkę i faktycznie jesteśmy częściowo wpatrzeni w ekran, gdzie non stop coś się dzieje. Zawsze ktoś się wygłupia, zawsze ktoś tam coś pokazuje. Raz jest wesoło a drugim razem jest tragicznie i smutno. Tak czy owak, coś się dzieje 24 na dobę. Nie możesz spać? Sięgnij po smartfon lub tablet. Od razu znajdziesz coś na czym warto zawiesić oko. Jedno kliknięcie i jesteśmy na Hawajach, lub na Biegunie Północnym albo w Bibliotece Narodowej w Londynie. Czad! To jest na prawdę super sprawa!
Wszystko jest pięknie dopóki na szali nie pojawi się interakcja z żywym człowiekiem. W słynnym filmie „Matrix”, można było mieć interakcje z wirtualnym człowiekiem, programem, który udawał ludzkie reakcje. Można było kogoś zabić, uprawiać z kimś seks, oglądać krajobrazy z lotu ptaka, naginać rzeczywistość. W realnym świecie, a konkretniej w Polsce, takie zasady niestety nie obowiązują. To znaczy się możesz zrobić dokładnie to co opisałem powyżej. Jednak jest jedna małą różnica:
w realnym życiu, będziecie musieli wziąć za swój czyn odpowiedzialność!
Będąc bardziej dobitny powiem Wam, że ostatni rok pokazał mi dlaczego warto brać odpowiedzialność za każdy swój czyn, myśl, intencję, akcję. Za każdą jedną. Wirtualny świat daje nam to co dawał wirtualny świat Matrix’a: nie ponoszenie do końca odpowiedzialności za „małe” rzeczy, lekkie nagięcia, maluteńkie oszustewka, tyci tyci malutkie. Tymczasem w życiu jesteśmy zepchnięci do bezapelacyjnego podjęcia odpowiedzialności, które bardzo często nie jest łatwym zadaniem. Toteż dlatego, Internet jest fajniejszym miejscem, gdyż tam nie do końca wszystko możemy traktować na poważnie. Jest miło i przyjemnie. Tymczasem warto obserwować co się dzieje w realnym życiu. Czy zaniedbujemy relacje z drugim człowiekiem? Czy stajemy się bardziej zaborczy? Agresywni? A może podejrzliwi lub odczuwamy brak samoakceptacji? Dzięki podjęciu odpowiedzialności za swoje czyny, możemy być pewni, że jak sobie pościelimy tak się wyśpimy. Po fakcie nie da się już nic cofnąć. Co w takim razie daje nam podejmowanie odpowiedzialności za własne czyny?
Wolność wewnętrzną a nie na zewnątrz.
Odpowiedzialność za nasze czyny daje nam właśnie tą esencję życia, daje prawdziwą wolność, która płynie z wewnątrz. Wolności nie dają nam politycy, państwa lub systemy polityczne. Jeśli jakiś polityk coś wdroży do naszego życia, to tak się stanie. Mamy na to bardzo mały wpływ. To prawdopodobnie spowoduje w nas agresję, pozycję do ataku, protestu, buntu. Jednak prawdziwy spokój jest w nas a świadomość tego, że to my decydujemy o naszym życiu (może jedynie czasy wojny są wyjątkiem) powinna dawać nam stabilność. Jeśli sobie to uświadomimy, jeśli podejmiemy rękawice odpowiedzialności za to co robimy, jak się zachowujemy, o czym myślimy i wokół kogo się obracamy, to bądźmy pewni, że to jest prawdziwe źródło szczęścia. Niewzruszone polityką, władzami, pieniędzmi, schematami społecznymi, rolami które ludzie odgrywają, etykietkami w których tkwią.
Dlatego zachęcam szczerze do zaprzestania obwiniania kogokolwiek za swoje niepowodzenia. Za błędy które popełniliśmy. Za głupoty, które nam się przytrafiły: niezależnie czy to z naszej winy czy też nie. Obwinianie jest silnie związane z poczuciem słabości, poczuciem, że ktoś ciągle nami steruje. Jedynym sternikiem jesteśmy my sami. Pytanie, które warto sobie zadać brzmi następująco: Czy wolimy trzymać ster własnoręcznie i płynąć z prądem życia przedzierając się przez wichury i tornada, czy też włączamy autopilot i zaciskamy kciuki uciekając pod pokład z nadzieją, że przypłyniemy na rajską plażę cali i zdrowi? Wybór należy do nas!